• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Sygnały

« powrót

Odra 11/2015 -Florian Śmieja

Dodano: 18.11.2015 11:30

Z zapisków Floriana Śmiei

PIEWCA KANADY: PURDY

W ramach polityki stypendiów dla wybitnych twórców, które pozwalały im pogłębiać wiedzę w uniwersytetach, przyjechał do naszej uczelni Western Ontario na staż Al Purdy. Od razu go polubiłem. Jak się od niego dowiedziałem, w swoim czasie wraz z innymi poetami Kanady odwiedził Związek Sowiecki; był w Samarkandzie i Taszkiencie. Owocem tej wyprawy stał się tom wspomnień Mole w żelaznej kurtynie z jego wierszami i fotografiami żony. Egzemplarz z dedykacją dla nas i najmłodszego syna (jako podpalacza, bo lubował się on akurat w fajerwerkach) otrzymaliśmy, kiedy w drodze z Montrealu odwiedziliśmy Ala w domku, który sobie zbudował w Ameliasburgu nad jeziorem. Pokazałem mu wtedy wiersz, który napisałem po angielsku, a później wydrukowałem w czasopiśmie „Canadian Literature” (tekst poświęcony Alicji, która popełniła samobójstwo, lękając się deportacji).

Al Purdy (1918–2000), z którym się przyjaźniłem, jest wedle opinii wielu swoich ziomków ważną, a nawet centralną, postacią procesu formowania się narodu kanadyjskiego, jak i czołowym poetą tego procesu. Jest uznawany za oryginalny głos, wyraz kulturalnych, historycznych i politycznych aspiracji ludzi, którzy pragnęli kiedyś zbudować alternatywne w stosunku do amerykańskiego społeczeństwo – we współpracy Anglosasów i Francuzów. Społeczeństwo bardziej stabilne i praworządne od republiki południowego sąsiada.

Alfred Wellington Purdy urodził się w ubogiej rodzinie chłopskiej w Ontario. Opuścił szkołę, kiedy miał szesnaście lat i imał się różnych prac fizycznych, jeżdżąc w czasach depresji pociągami towarowymi po całej Kanadzie. Był tu niezwyczajnym zjawiskiem: potężnym mężczyzną piszącym od młodych lat wiersze. W 1944 roku za własne pieniądze w Vancouverze wydał pierwszy swój tomik. Nie był cudownym dzieckiem, ale samoukiem  z wrodzoną skłonnością do poezji, cechującym się przy tym chłopskim uporem. Zaczął od naśladowania znanych poetów, produkując naprzód mierne, sztuczne utwory, pisane w izolacji od współczesnej mu sceny kulturalnej. Dużo czytał. Z czasem zaczął studiować i poważać rówieśnych poetów jak D.H. Lawrence czy, później, Irving Layton, ale kształcąc się i rozwijając artystycznie, trzymał się z daleka od naśladownictwa. Wierzył w swoją niezależność, unikał cudzych wzorców. Samodzielnie pracował wytrwale nad formą.

W 1960 zbudował w Ameliasburgu domek, który miał stać się jego ostoją; często z niego wyjeżdżał, ale stale wracał. Mógł wtedy też porzucić dorywcze prace i poświęcić się pisaniu. Jego poezja reprezentowała w tych latach już własny program, pełna była wigoru i swobody; wykluwała się na dawnych, często nieudanych próbach – mocna i przekonywająca. Purdy osiągnął pisarską dojrzałość, dorobił się własnej dykcji, jego wiersz stał się płynny, zmieniał dynamikę, odważnie znaczył swą oryginalną drogę. Wszystkie udane zdobycze warsztatu konsolidował; wydawał wiersze i poematy szeroko czytane, zauważane i nagradzane. W 1965 zdobył  ważną nagrodę Gubernatora Kanady. 

Ustaliła się też tematyka jego wierszy: a więc przede wszystkim Kanada, jej rozległe ziemie i ludzie, miejsca znane z dzieciństwa, ale także podstawowe tematy, jak miłość i śmierć. Od lat sześćdziesiątych zaczęto go uważać za „modelowego poetę” kanadyjskiego. Budził też szacunek jako erudyta, respekt jako samouk; stał się niestrudzonym wędrowcem, ciekawym świata. Przed sentymentalizmem i pretensjonalnością bronił się buńczuczną, zaczepną ironią. Pociągały go później sprawy podstawowe i ostateczne. Zdaniem wielu krytyków, żaden inny kanadyjski poeta nie włożył tyle głęboko przeżywanej urody i specyfiki ojczyzny do swoich wierszy. Podziwiał ogrom kraju, a przy tym analizował kruchość istoty ludzkiej na tle nieznanej, mało zbadanej prehistorii kontynentu. Ukochanie życia kazało mu przy tym celebrować najmniejsze formy bytu:

                Odebrać godność jakiemukolwiek bądź żyjątku

                  nawet kiedy nie potrafi zrozumieć obraźliwych słów

                  to trywializować życie samo.

Jego poezja uczy, że przez sztukę człowiek unika zagłady, zniszczenia ciała i ducha. Na widok dawnej broszki napisał: Po 600 latach / myśl z kości słoniowej / jest jeszcze ciepła.

Podróżowanie i wydawanie stały się pod koniec życia jego pasją. Poza krajobrazami Kanady, które smakował, szczególnie atrakcyjna była dla niego daleka Północ, której ludzie i ich styl życia mu imponowali. Zanotował: Nigdy nie byłem szczęśliwszy, niż kiedy leżąc w śpiworze na arktycznej wyspie, wsłuchany w rozgardiasz kaczek na szczycie świata, pisałem wiersz

Mimo dużego dorobku i wielkich sukcesów, pozostał skromnym człowiekiem. Wyznawał: Jako pisarz czułem się zawsze wiecznym amatorem. Pisząc wiersze przez całe życie, nie mam nigdy pewności, że powstanie nowy wiersz, a potem okazuje się, że piszę nowy wcale nie wiedząc, jak to się stało… Autentyczność tych słów mogę potwierdzić, gdyż czekając raz z Alem pod bramą uniwersytetu na spóźniających się przyjaciół, stałem się posiadaczem rękopisu dotąd nie ogłoszonego wiersza, na poczekaniu napisanego i wręczonego mi przez zniecierpliwionego oczekiwaniem poetę.

Poczucie przemijania łączył z koniecznością identyfikowania swojego otoczenia. Oto jeden z jego utworów przetłumaczony przez niżej podpisanego:

Zawsze starałem się unikać / rzeczy nieprzyjemnych / niemiłych zapachów, śmierci, fizycznego bólu // Nigdy mi się to nie udawało / kwiaty śmierdzą, piękno gnije, bogowie umierają / jak tylko uda nam się zagarnąć dla siebie / jakiś słoneczny moment i utrzymać w myśli / już się przemienia w potwora / opisywanie tych wszystkich aspektów grozy / nie jest uniwersalnym lekiem / żadną pomocą w nazywaniu rzeczy / pomimo to nazywam rzeczy po imieniu.

Florian Śmieja